Nie
chcę otwierać oczu. Przeraźliwe odgłosy dobiegające z zewnątrz do mojej świadomości skutecznie odbierają
chęć do oddychania. Tykanie zegara. Szczek psa. Poruszające się kości, czyjś
oddech, wibracje powietrza. Ktoś mnie szturcha. Ciągle nie wykonałem żadnej
czynności która mogłaby sugerować, że nie jestem tylko zimnym workiem na
narządy. Będę leżał dalej.
Szarpnięcie
za rękę. Ciągle leżę. Zaczynam rozpoznawać głos. Kiełbaska. Czyli jednak wylądowałem
bezpiecznie w łóżku.
Zakładam
na swe nieposłuszne ciało fartuch. Bez niego jak bez młota. Danie ma być lekkie
i na zimno. Kurwa... No to chyba tylko sałatka ? Zobaczmy czy zrobimy coś z
tego co zostało z poświątecznych zapasów. Nic nie zmusi mnie żebym ruszył tyłek
gdziekolwiek przed 18, a tym bardziej do miejsca w którym będę musiał używać
czegoś co znajduje się w mojej czaszce. Pomidory, papryka, jakaś reszta
gorgonzoli i zieleniny oraz opakowanie śmietany. Czy mam gdzieś makaron ?
No
to niech będzie sałatka … z makaronem. I
tuńczykiem. Bo tuńczyka Ci tutaj dostatek.
Wreszcie
doświadczenie uzyskane w czasach studenckich zaczyna procentować. Z naczyniami
uwinąłem się Brewster z Gołotą. Woda do gara i myk na średni palnik. Do gara
szczypta soli i trochę oliwy i przerwa. Łyk wody, zaduma nad losem ojczyzny,
powiedziałbym sobie nigdy więcej, ale po co się oszukiwać. Głosy z pokoju obok
są coraz intensywniejsze, dziewczyny chyba wracają do świata żywych.
Poszukuję
blendera. Jestem pewien że w którejś szufladzie go … O, jest. Ogólna koncepcja
dania jest prosta. Makaron będzie brał
kąpiel w musie na bazie pomidora i papryki, a jeżeli coś nie wyjdzie to w sosie
ze śmietany i gorgonzoli, do tego trochę zieleniny i jeszcze więcej pomidora,
potem coś na wierzch i w nagrodę odzyskam swoje skarpetki Batmana. Zatem do pracy.
Opłukuje
pomidory i paprykę. 2 pomidory kroję w ćwiartki, wykrajam z nich pestki i
wrzucam do miseczki. Patroszę paprykę (???!!!) i dorzucam ją do owego naczynia.
Oprócz tego ląduje tam kilka listków świeżej bazylii, ząbek obranego czosnku i
sok z połowy cytryny. Blender do ręki, silniczek w ruch … Wrrr …. Brrrhhhh brhhh hhhhhh… Kurwa chyba nie o to mi
chodziło. Wszystko się babrze, ostrze co chwile się zacina, substancja która
powstała konsystencją przypomina bardziej bełt niż aksamitny mus, ale ….
Smakuje całkiem nieźle ! Pierwsze uderzenie pomidora, zaraz później pojawia się
charakterystyczny smak papryki … i ta kwaśna nuta… Jaka szkoda, że nie mam
malaksera !
Makaron
gotowy. Odcedzam go, a w czasie kiedy
kradną demokrację, zalewam go zimną wodą i odstawiam na bok z którego krzyczą ci, co chcieli ją ukraść
wcześniej, ale z innym uśmiechem na twarzy. Ponoć ci co przyszli teraz, nie liczą się z opinią mniejszości , która
kiedy była większością to nie liczyła się z mniejszością, ale trzeba zmienić
standardy. A tata Poli powiedział , że należy zwrócić władzę ludowi. Lud, kradzież,
demokracja, makaron, odcedzanie, rzygi …
wiem.
Nowy pomysł wpadł mi do głowy
równie niespodziewanie szybko, co gimnazjalistka na szkolnej dyskotece. Patelnia
na średni palnik, ląduje na niej śmietana i gorgonzola, kiedy ser się
rozpuszcza zawartość miski z musem który okazał się bardzo nie musem, przecedzam
przez sitko na patelnie. Z pozostałego miąższu (jest takie słowo?) wyciskam
wszystko co mogę, resztę z braku pomysłu wyrzucam do kosza. Sól i pieprz
ziołowy do smaku, wszystko mieszam, sprawdzam smak … Ponieważ nie ufam dziś
swoim kubkom smakowym proszę mądrzejszych od siebie o konsultacje … Palec –
grzebalec w patelnię … Po minie widzę, że nie tylko moim zdaniem właśnie
powstały sos smakuje godnie.
Makaron do dużej miski, sos
serowo-pomidorowy wylewam na makaron i do tego wszystkiego dodaję puszkę
odcedzonego tuńczyka. Wszystko mieszam.
Do nowej, przezroczystej miski
na spód wkładam część makaronu. Na nim układam warstwę rukoli, pokrojoną w
paski rzodkiewkę i kolejną warstwę makaronu. Na wierzch garść sałaty, układam
dookoła ćwiartki pomidorów i wcieram cheddar na wierzch. Pozostałe listki
bazylii do dekoracji.
To gdzie te moje skarpetki ?