sobota, 29 sierpnia 2015

Co ugotować, gdy w pobliżu nie ma psa?

„Cześć, moja mama ma kilo polędwicy, może chciałbyś wpaść i coś z nią zrobić ?”

Chciałbym. Zdecydowanie. Wykroić cztery steki, posolić, popieprzyć i wpieprzyć na wpół surowe... Pomysł nie został jednak przyjęty zbyt entuzjastycznie. Mięso musi być mocniej wysmażone … Innym razem Batmanie.

Podróż poza granicę miasta do domu Niemojejmamy połączyliśmy z zakupami. Do ekskluzywnych sklepów typu Gaweł mam bardzo ambiwalentny stosunek - z jednej strony zróżnicowanie dostępnych produktów, z drugiej wózki nie nadają się do wyścigów ...
Przemierzając półki sklepowe wpadłem na czarną pastę truflową. Jednogłośnie, jako że tylko ja głosowałem, postanowiłem wprowadzić pomysł polędwicy przyduszonej w sosie truflowo-wysokoprocentowym, pozwalając jednocześnie, aby rodzaj alkoholu wybrał los. Toż to dlaczego nie mielibyśmy znaleźć tam naparsteczka whisky?! Jako że sam ten konkretny słoik mocno odchudził mój portfel, a niestety nie był to Walmart, aby próbować kupować "na Kuźniara", reszta zakupów musi pozostać dosyć skromna – kilka rzeczy, aby skleić sos, kartofle, seler, pomidory koktajlowe. Pozostają wielkie nadzieje na zastanie na miejscu przyogródkowej sałaty, pomidorów i wszystkich potrzebnych przypraw. Na szczęście w bagażniku Batmobilu jest butelka czerwonego jabola zakupionego kilka dni wcześniej od zaprzyjaźnionego bimbrownika.

Podróż w las mija w dosyć nerwowej atmosferze - żyd na liczniku świeci się coraz wyraźniej, dziewczyny coraz mocniej akcentują potrzebę napełnienia żołądka, TempogłowiObśmiewcyKontrkultury powoli gubią zasięg, a w obwodzie mam tylko The Apostasy, którego współtowarzysze podróży nie zniosą. Me dywagacje przerywa głos WalecznegoŁowczego wydobywający się ze Srajfona- miejsce docelowe znajduje się po lewej stronie. Mijamy psa, parkujemy, jesteśmy.
Kuchnia na pierwszy rzut oka bardzo godna - duża płyta indukcyjna, 3 deski do krojenia, dwa duże garnki, 3 patelnie, dwa ostre noże, nigdzie nie widać psa. To będzie na pewno dobra zabawa.


Zaczynamy od sprawdzenia, czy Zuflon nie ożenił nam słabego trunku. Cztery pewne ruchy tryboszonem i prawie cały Merlot będzie sobie oddychał … 200 ml przyjęte, za jakiś czas będzie zdecydowanie lepiej.

Oporządzam mięso. Kilkoma pewnymi ruchami pozbywam się błonek, następnie kroję je na dwie części. Marmur. To była naprawdę szczęśliwa krowa. Całą polędwicę kroję na małe kawałki, powiedzmy 3x4 cm, co daje nam bryły o objętości ok 36 cm3 każda. Mięso wrzucam do miski i zostawiam na blacie, niechaj łapie temperaturę pokojową.

Pierwszy pomocnik właśnie kończy obierać seler, drugi dosyć sprawnie przygotowuje sos pomidorowy – po ich wyparzeniu pokroiła w ćwiartki, obrała wycinając nasiona, obecnie gotuje je na wysokiej patelni. Ziemniaki już obrane i pokrojone w drobną kostkę. Jeszcze nigdy nie było tak łatwo! Do garnka wrzucam kostki kartofli, seler kroję na ćwiartki i dorzucam do ziemniaków. Wszystko zalewam mlekiem. Dosalam, kminek, tymianek, kilka liści laurowych i zaczynamy gotowanie pod przykryciem na małym ogniu. Pierwszy raz przygotowuje puree w mleku, dlatego będę musiał zaglądać do niego co jakiś czas.
Spróbujmy odtworzyć sos który ostatnio próbowałem. Patelnia, palnik, łyk wina, horyzont się poszerza. Na barku dostrzegam otwartą butelkę koniaku. Odlewam 75 ml, wlewam na gorącą patelnię, chwila redukcji, 200 ml śmietanki30, łyżka pasty truflowej, łyżka naszego sosu z pomidorów (mam nadzieję że zostanie później do czegoś wykorzystany, wyszedł zacny) dwa posiekane ząbki czosnku, pietruszka, mały ogień, co chwilę mieszamy.


Sprawdźmy, co w naszym garnku. Wszystko jest bardzo twarde, zwiększam ogień, chwila dyskusji na temat wyższości neoliberalizmu nad ekonomią klasyczną, mieszam sos, Kim ma masażystę od pupy, mleko ciągle się gotuje, facet staje się kobietą, jakie to niebo niebieskie … kartofle miękną, sos ma prawie idealną konsystencję, pora zabrać się za mięso.

Duża patelnia na płytę, olej się grzeje, odmierzam 100 ml szlachetnego, czerwonego trunku, oleista substancja zaczyna parować, wrzucam mięso, pewny chlust wina na patelnię. Próba flambirowania mięsa spaliła na panewce – ognia prąd nie zastąpi. Mięsa obsmażam bardzo krótko, zamykam w nim tylko pory, co kilkanaście sekund staram się je skąpać w substancji, która powstała z połączenia oleju i wina, dojdzie za kilka chwil kiedy doleję do niego zawartość pierwszej patelni.
W tym samym momencie kiedy czuję się jak uczestnik masterchefa, dziewczyny kończą wyciskać sok z cytryn. Jedna zaczyna przeszukiwać lodówkę w poszukiwaniu lodu, druga przelewa do blendera tylko sobie znane proporcje soura i syropu cukrowego. Przyznam szczerze, iż lwią część wolnych piątkowych wieczorów spędziłem w barach obserwując kunszt barmański. Nigdy jednak nie zdarzyło się, aby którykolwiek, z taką powtarzalnością, uzyskiwał ten sam smak nie używając jiggera.

Pełna uwaga wraca do garnka z mlekiem i skwierczących patelni. W polędwicznej zwiększam siłę prądu i przelewam na nie prawie gotowy sos, mieszając przez chwilę energicznie. Puree wydaje się gotowe. Odcedzam, pozostawiam Drugiej do zblendowania. 

Jestem właśnie w momencie, który w pracy kucharza podziwiam najbardziej - wydanie w jednym czasie różnych dań dla czterech osób przy jednym stoliku - rozpoczynam "proces wydawki". 
Talerze rozłożone obok siebie, pokrojone pomidorki koktajlowe w jednej misce, rukola w drugiej, duża chochilka do nakładania puree w jednej ręce, druga trzyma kocioł panoramixa, wszyscy uczestnicy biesiady już przy stole. 

Kilkoma nieprecyzyjnymi ruchami staram się wprowadzić w kształt puree ten sam artystyczny nieład, który modni chłopcy godzinami układają na swych czuprynach, a co, niech myślą, że te idealne kształty ułożyły się same, tak od niechcenia, wcale mi na tym nie zależy! Damn. Dlaczego im wychodzi to lepiej? Nie mam czasu na analizowanie błędnych manewrów, trochę rukoli do przykrycia, chwytam za patelnię z mięsem, rozkładam równomiernie na każdy talerz, rzucam pomidorami starając się trafić w zielone dachówki puree... Koniec, serwis !


Rzeczy zakupione w Sklepie:
czarna pasta truflowa
2 kg kartofli
2 selery
pomidory koktajlowe
wytrawne czerwone wino
śmietanka 30
mleko
kostka masła
Ponadto, wystąpili:
niecałe dwa shooty koniaku
mix zielonej sałaty
pomidory
sól, pieprz, ziele angielskie, tymianek



wtorek, 25 sierpnia 2015

Co ugotować po lataniu dronem?

Nauka latania dronem wymaga dużej cierpliwości i pojętności. Szukanie go na kolejnych drzewach uczy spostrzegawczości, a wspinanie się po niego dopełnia kalokagatii. Po morderczym wysiłku, jakim była trzecia z kolei wspinaczka na nie najniższe drzewo na przyblokowej łączce postanowiłem uzupełnić zapasy energii swojej i mojej nowej zabawki.

Szybki powrót do mieszkania, w trakcie którego mierzyłem się z zazdrosnymi spojrzeniami obserwujących mnie ludzi spowodował chęć przyrządzenia mięsa o którym będę myślał podczas kolejnego wylotu godzin.

Tak. Miałem na myśli stek. Idealnie przyrządzony stek.

Lodówka tym razem była dla mnie łaskawa. Oprócz dwóch dużych porcji mięsa znalazłem w niej jogurt naturalny, resztkę suszonych pomidorów, gorgonzolę oraz por i zieloną sałatę. W szafce zalegało kilka kartofli, a na niej leżały cytryny i świeży rabarbar. Mam wszystko czego potrzebuję!
Zaczynam od przygotowania napitku. Lemoniada rabarbarowa brzmi świetnie. Umyty i skrojony rabarbar wrzucam do gorącej wody i cukru w proporcji jeden – jeden – jeden. Wszystko co jakiś czas mieszam, czekając aż rabarbar puści soki. W tym czasie wyciskam 200 ml soura z cytryny.
Mięso ! Ono potrzebuje osiągnąć temperaturę pokojową. Porcję antrykotu zasypuję solą i odkładam na talerz. Dlaczego solą? Bo tak. I już.

Wracamy do lemoniady. Kiedy rabarbar staje się miękki, a całość nabiera pedalskiego koloru, ściągamy garnek z ognia i przecedzamy do innego naczynia. Znam zasadę, iż w nowoczesnej kuchni nie powinno się nic zmarnować, jednak tym razem nie mam miejsca w głowie na kolejny proces myślowy, który doprowadzi mnie do efektywnego wykorzystania rozgotowanego rabarbaru. Jeb do kosza, kurwa bęc.


Ogólnie to ten moment kiedy wszystko na bok – syrop stygnie, sour czeka, lód się mrozi i ... Przechodzimy do dania głównego.

Obieramy ziemniaki, kroimy na ćwiartki i włączamy piekarnik na 175 stopni. Por od białej do jasnozielonej części kroimy w krążki. Do garnka z gotującą się wodą, zielem angielskim, tymiankiem i gałką muszkatołową wrzucam ziemniaki. Na jedną patelnię rzucam pół kostki masła, roztapiam i wrzucam por. Delikatnie podsmażam, następnie ściągam do naczynia. Po 10 minutach gotowania kartofli, dorzucam do nich por. Teraz mam 10 minut na przygotowanie sosu i mięsa.


Odpalam drugi palnik i kładę na nim patelnię wypełnioną jednym opakowaniem jogurtu naturalnego. Mały ogień. Kiedy zaczyna łapać temperaturę dorzucam gorgonzolę, suszone pomidory, sól, pieprz, świeżo posiekany tymianek. Zmniejszam ogień, redukuję i co chwile mieszam.

Trzecia patelnia, zaczyna się robić ciekawie. Nagrzewam patelnię, spłukuję sól z antrykotu, nagrzewam olej rzepakowy ( olej a nie jakąś oliwa extra virgin i kropka ), ręcznikiem papierowym osuszam mięso i obsmażam. Minuta z każdej strony. Ściągamy łopatką, przekładamy do naczynia żaroodpornego, na wierzch cienko pokrojony czosnek i do piekarnika. 5 minut.

Lemoniada czy puree ? Lemoniada. Do blendera wlewam 200 ml soura z cytryny, 200 ml syropu rabarbarowego, lód. Małe obroty. Dolewam wodę z saturatora. Jeszcze kilka obrotów i przelewamy do szklanki wypełnionej lodem. Ile wejdzie. Z doniczki zrywam kilka gałązek świeżej mięty, dwa klapsy i do szklanki.

Sprawdzam mięso – jeszcze chwila. Odcedzam ziemniaki i puree, dodaje pół kostki masła i 75 ml mleka. Dosalam i blenduję na najniższych obrotach. Dorzucam garść roszpunki, mieszam łyżką. Zostawiam wszystko w garnku pod przykryciem.

To moment w którym mięso musi wyjechać z pieca. Zawijam je na minutę w ręcznik papierowy i pozostawiam na blacie.

Na talerzu najpierw ląduje puree. Obok garść zielonej sałaty, oblewam ją oliwą extra virgin, dodaję pokrojoną w ćwiartki rzodkiewkę. Antrykot oblewam sosem na bazie gorgonzoli i suszonych pomidorów.

Wpierdalam. Urywa dupę, mięso jest takie jak powinno a zachwyt nad puree będę słyszał jeszcze drugiego dnia.

Wracam ćwiczyć ściąganie drona z pobliskich drzew.