środa, 9 września 2015

Co ugotować na bal kostiumowy

Na bal przebierańców patrzymy wielopłaszczyznowo.  Na przebieranego grilla tym bardziej. Jedni docenią możliwość wykazania się kreatywnym pomysłem, inni świetną realizacją odgrzewania kotleta, jeszcze inni patrzą na to jak na każde melo – techno amfa, amfa techno. Dla mnie najważniejszy byłby czas który mógłbym poświęcić na przygotowanie dobrze zamarynowanego mięsa … Mógłbym ...
            Sobotni poranek nigdy nie należy do najłatwiejszych. Nie, nie mówię o porannym kacu. Środowe i piątkowe również nie są łatwe. Żaden poranek nie jest łatwy. Serdelek zdzierając ze mnie pościel na podłogę przypomina mi o wieczornym grillu. Przez mgłę zaczynam uzmysławiać sobie nieobecność ducha w ciele, kiedy jak mantrę powtarzała opowieści o planach kostiumowych. Umiejętność słuchania bez słyszenia posiadłem jeszcze w szkole podstawowej. Jako najniższy i najchudszy spośród męskiej części klasy, zawsze lądowałem w pierwszej ławce. Atrakcyjność większości przedmiotów nie była w żadnym stopniu skorelowana z  gamą mych zainteresowań, a wypadkową tego była NUDA podana na przystawkę i danie główne, którą zabijałem deserowymi podróżami oczyma mej wyobraźni po równoległym wszechświecie w którym nie jestem tym małym chłystkiem, a górnikiem, spawaczem, strażakiem, albo kimkolwiek, kto nie siedzi obok paskudnej dziewczyny w chujowym sweterku.
            Pamiętasz, że obiecałeś kupić i zrobić mięso? Tego nie.  Pamiętam jednak numer telefonu do człowieka, który byłby protoplastą Pana Winstona Wolfa, gdyby kiedykolwiek poznał Quentina.  Memory fajnd,  srajfon …
- Yo Badger, błyszczysz jak szmaragd, jesteś w pracy? Może zrobimy tam mięso-orgie? Mam 8 godzin do imprezy na której będę potrzebował szamańskiego szamania …
- Yep, adres znasz, dawaj krótkiego, kiedy będziesz na zapleczu
            Spodnie, trampki, T-shirt, plecak. Drzwi, klatka, schody, komórka, schody , klatka, drzwi. Batbicykl, słuchawki, Zos Kia Cultus, ewidentnie naruszam na
rodowy zakaz.
            Mknąc przez miasto niczym ostrze przez włókna mijam twarze bez wyrazu, podziwiając miasto zrujnowanej szansy. Osiedla mijają szybko, na deptaku znów jarmark, park, przejście przez dwupasmówkę, punkt docelowy przede mną. Zostawiam pojazd przy nowym parkingu rowerowym i kieruję się prosto do tylnych drzwi restauracji. Idąc zapleczem kuchni czujesz to samo, gdy bramka wpuszcza mnie tylnym wejściem, w ręku brakuje mi coli z Jackiem Daniels’em, w zamian dostaję używany czarny kitel. „ Zakładaj, nie jebie tak bardzo, pierwszy raz możesz poczuć się jak kucharz. Ale tylko poczuć. Umyj ręce, daj mięso, zaraz coś wymyślimy, zrobimy na ostro, może w piwie, pokażę Ci jak zrobić najlepszą marynatę” iiiii znów przenosimy się do czasów wczesnoszkolnych kiedy większy kolega skrupulatnie egzekwował pożądane zachowania. Zakładam łach, ani mruknę.
Dwa podłużne ponad dwukilogramowe kawały mięsa lądują na blacie. Jednym zajmę się sam, drugi przygotuje Badger. Zaczynam od wykrojenia odpowiednich płatów. Nie są to typowe steki, cięcie za każdym razem zmieniam kąt noża. Nie, nie wiem dlaczego. Tak rozkazał Mistrz. Po kilku minutach 40 karkówek czeka na marynowanie. W międzyczasie dowiaduję się, że jedynym sposobem aby Mięso było godne w tak krótkim czasie jest zawakowanie go razem z marynatą za pomocą pakowarki próżniowej. Proces marynowania skraca się z 48 godzin do 43 sekund. XXI wiek.
Tyle ile chodzi o techniczną wiedzę z zakresu przyśpieszania produkcji. Teraz do wielkiej miski wrzucam pół słoika sarepskiej musztardy, oczywiście Kieleckiej, dwie łyżki miodu, posiekaną całą cebulę, solę i pieprzę. Badger sugeruje piwo, jednak wszystko zalewam 200 ml szkockiej z Dufftown i energicznie mieszam. Po spróbowaniu ewidentnie czegoś brakuje.
Kucharz postanawia dodać ziele angielskie, dwa posiekane ząbki czosnku, tymianek, liście laurowe i sól zmiękczającą mięso. Wszystkiego po jakiejś łyżce. Znów mieszamy, kilka kropel soku z cytryny, tadam! Smakuje naprawdę fajnie, z jednej strony pikantne dzięki musztardzie, ale na finiszu czujemy whisky. Jeżeli tylko maszyna nadrobi moje stracone dwa dni, jest duża szansa, iż Serdelek będzie zadowolona.
Teraz każdy kawał Mięsa zanurzam w roztworze znajdującym się w kotle Panoramixa, obtaczając go dokładnie, a następnie przenoszę do największej dilerki jaką widziałem. Po napełnieniu 4 takich do każdej dolewam jeszcze trochę marynaty, która została w misce.
Jako, iż jestem osobą, która nie potrafi obsługiwać dekodera, Badger zajmuje się wyssaniem powietrza z toreb z mięsem. Cały proces naprawdę nie trwa minuty, a maszyna szczelnie je zamyka. W środku nie ma nawet cm3 powietrza, a marynata wchodzi w każdą część mięsa! Teraz wystarczy schować wszystko do plecaka i wrócić z tarczą na przedmieścia.
Serdelkowi zlecam przygotowanie szejka, by było fit. Szejk jest zdecydowanie fit, bo nie zawiera glutenu. Laktozę musimy przeżyć. Dwie brzoskwinie, na oko pół szklanki mleka, jeden jogurt i banan, by szejk był – jak to mówi światowy Serdelek – fluffy. Jedynie mogę zgadywać, że chodzi o to, że po dodaniu banana szejk będzie bardziej niż zajebisty. Mamy też plastikowy słoik ze słomką z Netto za dyszkę, więc nic tylko miksować i siorbać!

Grill mija w atmosferze zwycięstwa – mięso smakuje, szejki rozeszły się w ciągu chwili, a Batman i jego Catwoman urwali w zacnym stylu.