Na bal przebierańców patrzymy wielopłaszczyznowo. Na przebieranego grilla tym bardziej. Jedni
docenią możliwość wykazania się kreatywnym pomysłem, inni świetną realizacją
odgrzewania kotleta, jeszcze inni patrzą na to jak na każde melo – techno amfa,
amfa techno. Dla mnie najważniejszy byłby czas który mógłbym poświęcić na
przygotowanie dobrze zamarynowanego mięsa … Mógłbym ...
Sobotni
poranek nigdy nie należy do najłatwiejszych. Nie, nie mówię o porannym kacu.
Środowe i piątkowe również nie są łatwe. Żaden poranek nie jest łatwy. Serdelek
zdzierając ze mnie pościel na podłogę przypomina mi o wieczornym grillu. Przez
mgłę zaczynam uzmysławiać sobie nieobecność ducha w ciele, kiedy jak mantrę
powtarzała opowieści o planach kostiumowych. Umiejętność słuchania bez
słyszenia posiadłem jeszcze w szkole podstawowej. Jako najniższy i najchudszy
spośród męskiej części klasy, zawsze lądowałem w pierwszej ławce. Atrakcyjność
większości przedmiotów nie była w żadnym stopniu skorelowana z gamą mych zainteresowań, a wypadkową tego
była NUDA podana na przystawkę i danie główne, którą zabijałem deserowymi
podróżami oczyma mej wyobraźni po równoległym wszechświecie w którym nie jestem
tym małym chłystkiem, a górnikiem, spawaczem, strażakiem, albo kimkolwiek, kto
nie siedzi obok paskudnej dziewczyny w chujowym sweterku.
Pamiętasz,
że obiecałeś kupić i zrobić mięso? Tego nie.
Pamiętam jednak numer telefonu do człowieka, który byłby protoplastą
Pana Winstona Wolfa, gdyby kiedykolwiek poznał Quentina. Memory fajnd, srajfon …
- Yo Badger, błyszczysz jak szmaragd, jesteś w pracy? Może
zrobimy tam mięso-orgie? Mam 8 godzin do imprezy na której będę potrzebował
szamańskiego szamania …
- Yep, adres znasz, dawaj krótkiego, kiedy będziesz na
zapleczu
Spodnie, trampki, T-shirt, plecak.
Drzwi, klatka, schody, komórka, schody , klatka, drzwi. Batbicykl, słuchawki, Zos Kia Cultus, ewidentnie naruszam
na
rodowy zakaz.
Mknąc przez
miasto niczym ostrze przez włókna mijam twarze bez wyrazu, podziwiając miasto zrujnowanej
szansy. Osiedla mijają szybko, na deptaku znów jarmark, park, przejście przez
dwupasmówkę, punkt docelowy przede mną. Zostawiam pojazd przy nowym parkingu
rowerowym i kieruję się prosto do tylnych drzwi restauracji. Idąc zapleczem
kuchni czujesz to samo, gdy bramka wpuszcza mnie tylnym wejściem, w ręku
brakuje mi coli z Jackiem Daniels’em, w zamian dostaję używany czarny kitel. „
Zakładaj, nie jebie tak bardzo, pierwszy raz możesz poczuć się jak kucharz. Ale
tylko poczuć. Umyj ręce, daj mięso, zaraz coś wymyślimy, zrobimy na ostro, może
w piwie, pokażę Ci jak zrobić najlepszą marynatę” iiiii znów przenosimy się do
czasów wczesnoszkolnych kiedy większy kolega skrupulatnie egzekwował pożądane
zachowania. Zakładam łach, ani mruknę.
Dwa podłużne ponad dwukilogramowe
kawały mięsa lądują na blacie. Jednym zajmę się sam, drugi przygotuje Badger. Zaczynam
od wykrojenia odpowiednich płatów. Nie są to typowe steki, cięcie za każdym
razem zmieniam kąt noża. Nie, nie wiem dlaczego. Tak rozkazał Mistrz. Po kilku
minutach 40 karkówek czeka na marynowanie. W międzyczasie dowiaduję się, że
jedynym sposobem aby Mięso było godne w tak krótkim czasie jest zawakowanie go
razem z marynatą za pomocą pakowarki próżniowej. Proces marynowania skraca się
z 48 godzin do 43 sekund. XXI wiek.
Tyle ile chodzi o techniczną
wiedzę z zakresu przyśpieszania produkcji. Teraz do wielkiej miski wrzucam pół
słoika sarepskiej musztardy, oczywiście Kieleckiej, dwie łyżki miodu, posiekaną
całą cebulę, solę i pieprzę. Badger sugeruje piwo, jednak wszystko zalewam 200
ml szkockiej z Dufftown i energicznie mieszam. Po spróbowaniu ewidentnie czegoś
brakuje.
Kucharz postanawia dodać ziele angielskie, dwa posiekane ząbki
czosnku, tymianek, liście laurowe i sól zmiękczającą mięso. Wszystkiego po
jakiejś łyżce. Znów mieszamy, kilka kropel soku z cytryny, tadam! Smakuje
naprawdę fajnie, z jednej strony pikantne dzięki musztardzie, ale na finiszu
czujemy whisky. Jeżeli tylko maszyna nadrobi moje stracone dwa dni, jest duża
szansa, iż Serdelek będzie zadowolona.
Teraz każdy kawał Mięsa zanurzam
w roztworze znajdującym się w kotle Panoramixa, obtaczając go dokładnie, a
następnie przenoszę do największej dilerki jaką widziałem. Po napełnieniu 4
takich do każdej dolewam jeszcze trochę marynaty, która została w misce.
Jako, iż jestem osobą, która nie potrafi
obsługiwać dekodera, Badger zajmuje się wyssaniem powietrza z toreb z mięsem.
Cały proces naprawdę nie trwa minuty, a maszyna szczelnie je zamyka. W środku
nie ma nawet cm3 powietrza, a marynata wchodzi w każdą część mięsa!
Teraz wystarczy schować wszystko do plecaka i wrócić z tarczą na przedmieścia.
Serdelkowi zlecam przygotowanie
szejka, by było fit. Szejk jest zdecydowanie fit, bo nie zawiera glutenu.
Laktozę musimy przeżyć. Dwie brzoskwinie, na oko pół szklanki mleka, jeden
jogurt i banan, by szejk był – jak to mówi światowy Serdelek – fluffy. Jedynie
mogę zgadywać, że chodzi o to, że po dodaniu banana szejk będzie bardziej niż
zajebisty. Mamy też plastikowy słoik ze słomką z Netto za dyszkę, więc nic
tylko miksować i siorbać!
Grill mija w atmosferze
zwycięstwa – mięso smakuje, szejki rozeszły się w ciągu chwili, a Batman i jego
Catwoman urwali w zacnym stylu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz